Przygotowany program ochrony powietrza został zaskarżony w sądzie przez mieszkankę Zakopanego. Brak konkretnych rozwiązań i akceptacja zawyżonych norm zanieczyszczenia powietrza to najważniejsze zarzuty dla nowego programu.
Wydawałoby się, że w związku ze znacznie rosnącą świadomością społeczeństwa dotyczącą zanieczyszczeń powietrza w Polsce, a szczególnie w Krakowie i na obszarze małopolski, gdzie sytuacja jest najgorsza, program ochrony powietrza dla tego województwa zostanie przygotowany z wielką pieczołowitością i zaproponowane zostaną efektywne rozwiązania problemu. Nie jest jednak tak różowo. Dokument spotkał się ze sporą falą krytyki i nie trzeba było długo czekać, aby w końcu ktoś zaskarżył go w sądzie.
Skargę złożyła osoba prywatna, choć aktywnie działająca w Podhalańskim Alarmie Smogowym, Jolanta Sitarz-Wójcicka. Jest mieszkanką Zakopanego, wychowującą tam swoje dzieci. W obliczu fatalnych informacji na temat zanieczyszczenia powietrza w jej miejscowości a także po przeczytaniu programu ochrony powietrza w województwie małopolskim, stwierdziła, że jest on daleki od tego, czego mieszkańcy Podhala by oczekiwali. Po pierwsze, w ogóle nie wynika z niego, czy w Zakopanem zostaną podjęte jakiekolwiek działania zmierzające do ograniczenia smogu w mieście. Program przewiduje jedynie konieczność przeprowadzenia akcji oczyszczających na terenie Krakowa - pozostałe gminy w województwie małopolskim wcale nie musiałby zostać tym programem objęte.
Jakby tego było mało, nawet wytycznych dla Krakowa, nie można uznać za zadowalające. Szczególnie słabo przedstawia się tu poziom informowania społeczeństwa o nasileniu smogu. Dopiero kiedy występuje stan alarmowy, bądź istnieje ryzyko jego wystąpienia, mieszkańcom zostają przekazane informacje na ten temat.
Pamiętajmy, że w Polsce stan alarmowy ogłasza się, gdy stężenie pyłów PM10 osiągnie wartość 300 µg/m3. We Francji bije się na alarm przy 80 µg/m3, a szkodliwe jest już nawet 50 µg/m3 - dla stężenia dobowego. Dlatego informowanie dopiero po osiągnięciu tak dramatycznego pułapu jest co najmniej nieodpowiedzialne i działa na szkodę mieszkańców.
Możliwe, że przez kilka tygodni stężenie PM10 będzie osiągać codziennie wartości 150-200 µg/m3 i w myśl postanowień programu, nawet się o tym nie dowiemy. Istotna jest tu także droga informowania. Często dane te udostępniane są jedynie w Internecie, co utrudnia dostęp szczególnie osobom starszym - tym, które nawet silniej odczuwają zmiany w powietrzu. Taki brak dostępu do informacji to także naruszenia prawa unijnego.
Cała sprawa jest szczególnie drażliwa, właśnie dlatego, że chodzi w niej o Zakopane. Jest to w końcu stolica polskiej turystyki wakacyjnej. Tysiące Polaków odwiedza Tatry latem i zimą, aby nacieszyć się kontaktem z naturą i świeżym powietrzem. Jak widać, popełniają wielki błąd, bo korzyści zdrowotnych po wycieczce do Zakopanego nie ma się co spodziewać. Wydaje się jednak, że w dłużej perspektywie czasu, może się to odbić na ilości turystów w mieście. Polacy są coraz lepiej poinformowani i będą szukali innych miejsc, gdzie powietrze będzie znacznie czystsze.
Jak jednak widać, władzom nie zależy na szerokim i skutecznym działaniu. Wciąż starają się problem obejść, działać punktowo, a w niektórych miejscach tego działania nawet unikać. Przedstawia się to naprawdę niepokojąco. Miejmy nadzieję, że pani Jolanta Sitarz-Wójcicka wygra sprawę i jej reakcja będzie na tyle silna, że wymusi zmianę postulatów w programie ochrony powietrza.